niedziela, 13 września 2020

Bonaire- wyspa nieodkryta

Jeśli marzą się wam plaże pokryte białym, pudrowym piaskiem, które są dodatkowo wolne od tłumów turystów, koniecznie powinniście udać się na Bonaire, czyli holenderską wyspę leżącą nad Morzem Karaibskim. Zachwyca ona nieskazitelną naturą i dzikością, która odróżnia ją od dość skomercjalizowanych sąsiednich wysp- Aruby i Curacao, które również należą do Niderlandów.


Ważną zaletą Bonaire jest fakt, że nie występują tu huragany, dzięki czemu możemy się tu udać, kiedy tylko mamy na to ochotę. Średnia temperatura to 27 stopni. Najłatwiej dolecieć tu oczywiście z Amsterdamu. Międzynarodowe lotnisko Flamingo znajduje się w mieście Kralendijk, czyli stolicy wyspy. Lot trwa około 10 godzin. Warto wspomnieć, że transport publiczny praktycznie tu nie istnieje, więc koniecznie należy wynająć samochód. Bez problemu porozumiemy się tutaj po angielsku, popularny jest również hiszpański oraz lokalny papiamento, czyli język kreolski na bazie portugalskiego i hiszpańskiego.


Na wyspie znajdziemy ponad 22 plaże, nie wszystkie z nich są jednak gładkie i olśniewająco białe. Część z nich pokryta jest pokruszonymi muszlami i koralowcami, co nadaje im jednak "chropowatego" uroku. Mi najbardziej przypadła do gustu Te Amo Beach, która, mimo że znajduje się dość blisko lotniska jest bardzo cichym i spokojnym miejscem. Udawałam się tu niemalże codziennie, miedzy innymi po to by odkrywać jej tajemniczy podwodny świat. Fani snorkelingu z pewnością ją pokochają.

Te Amo Beach

Kolejną godną polecenia plażą jest Sorobon Beach, do której mam szczególny sentyment, ponieważ to ją odwiedziłam jako pierwszą i to tutaj po raz pierwszy mogłam przekonać się, że Morze Karaibskie ze swa obłędną mieszaniną turkusów i błękitów jest zdecydowanie piękniejsze niż liczne przedstawiające je fotografie, ponieważ należy do tych cudów natury, które po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy.

Sorobon Beach
Można tu uprawiać windsurfing, odpocząć na leżaku czy wypić drinka w Hang Out Bar, który serwuje również jedzenie, są to jednak głównie burgery, sałatki czy kanapki, których ceny są dość wysokie w porównaniu do tych, które znamy z Polski.

Jeśli chcecie spróbować prawdziwego, lokalnego jedzenia polecam udać się na plażę Lac Cai, gdzie można skosztować przepysznej ryby. To właśnie tutaj po raz pierwszy zobaczyłam czym jest "karaibski luz". Pani pracująca w barze po przyjęciu zamówienia poszła sobie po prostu odpocząć i zrelaksować się na jednym z krzeseł. Życie płynie tutaj swoim własnym tempem, co ludziom z Europy ciężko zrozumieć.


Przy odrobinie szczęścia możemy na tej plaży spotkać żółwie wodne, co niestety mnie się nie udało. Z pewnością jednak znajdziemy tutaj mnóstwo zieleni, co zdecydowanie odróżnia tę plażę od innych, które odwiedziłam.
Lac Cai Beach
Bonaire to nie tylko rajskie plaże i dziewicza natura, wyspa przypomina nam również o mrocznych czasach niewolnictwa. Znajdują się tu liczne Slave Huts, czyli chatki niewolników, które uważam za obowiązkowy punkt zwiedzania. Zostały one wybudowane w 1850 roku i służyły jako kwatery dla afrykańskich niewolników zmuszanych do pracy głównie przy wydobywaniu soli.



Te maleńkie, wykonane z kamienia schronienia były w stanie pomieścić aż do sześciu osób, co wprawia w osłupienie, gdyż człowiek nie jest w stanie stanąć w takim domku wyprostowany, a do środka trzeba się wczołgiwać. W każdy piątek wieczorem niewolnicy mogli wrócić na weekend do swoich rodzin i prawdziwych domów w miasteczku Rincon. Musieli jednak przejść pieszo bardzo długą drogę. Taka podróż zajmowała około siedmiu godzin. Mimo że odwiedzanie takich miejsc jak Slave Huts napawa bólem, warto zaznajomić się z historią, które skrywają, chociażby po to by móc docenić to co mamy.

Do dnia dzisiejszego zachowało się również solnisko, w którym pracowali niewolnicy.  Ogromne kopce soli  otoczone różową wodą tworzą wspaniały, rzadko spotykany krajobraz.


Sól od zawsze była cennym towarem na wyspie i przyczyniła się do wielu sporów między Europejczykami. Jej produkcja najlepiej prosperowała od przejęcia władzy nad wyspą przez Holendrów w 1643 roku aż do obalenia niewolnictwa w 1863 roku. Od tego momentu przemysł ten miał swoje wzloty i upadki. Obecnie rozwija się bardzo dobrze, ale to jednak nie on a turystyka jest głównym źródłem dochodów wyspy.

Nieopodal solniska znajduje się Rezerwat Flamingów. Wstęp do niego jest jednak zabroniony ze względu na niezwykle wrażliwą naturę tych cudownych stworzeń. Na szczęście często można je dostrzec z ulicy. Mnie się udało.

Podobno zdecydowanie większe szanse na spotkanie z flamingami istnieją nad jeziorem Goto w północnej części wyspy niedaleko miasteczka Rincon.

Oprócz flamingów Bonaire zamieszkuje również wiele innych gatunków ptaków, w tym papugi. Można tu również spotkać iguany oraz dzikie osły wędrujące po wyspie. 


Prócz podziwiania niesamowitej natury Bonaire udało mi się również uczestniczyć w dość ciekawym evencie jakim jest Kite Manera, czyli co roczne spotkanie kitesurferów uprawiających ten emocjonujący sport przebrani w przeróżne ciekawe kostiumy. Mnie najbardziej spodobał się strój Edwarda Nożycorękiego, czyli ukochanej postaci z mojego dzieciństwa.



Bonaire spodoba się zatem nie tylko miłośnikom natury, ale również fanom licznych sportów wodnych. Nazywam to miejsce nieodkrytą wyspą, ponieważ naprawdę niewiele się o niej słyszy i jest przyćmiona przez Arubę i Curacao. Gorąco polecam ją wszystkim tym, którzy szukają takich właśnie miejsc- "nieodkrytych" przez tłumy turystów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Krótki pobyt w Szkocji

Zanim zdecydowałam się zamieszkać w Londynie, rozważałam również wyjazd do Szkocji, a konkretnie do Edynburgu. Miasto to polecało mi wielu z...