Zanim zdecydowałam się zamieszkać w Londynie, rozważałam również wyjazd do Szkocji, a konkretnie do Edynburgu. Miasto to polecało mi wielu znajomych, dla których przez jakiś czas był on domem. Koniec końców serce zadecydowało o wyborze Londynu. Po dwóch latach od podjęcia tej ważnej decyzji natrafiła się okazja by spędzić kilka dni w stolicy Szkocji. Bardzo zastanawiało mnie jakie wywoła we mnie emocje, jak mi się spodoba. Czy okaże się, że dokonałam wtedy złego wyboru?
Ruiny Opactwa Holyrood
Ogród przy Pałacu Holyrood
Atrakcją Edynburga, której absolutnie nie można pominąć, jest moim zdaniem wzgórze Arthur's Seat, z którego można podziwiać zachwycającą panoramę miasta. Wysokość góry Artura to 251 m.n.p.m. Warto wspomnieć, ze jest ona wygasłym ponad 300 milionów lat temu wulkanem. Najpopularniejszą ścieżką wędrowną prowadzącą na szczyt jest Radical Road. Jest ona stosunkowo łatwa i dotarcie do celu zajmuje zaledwie 30 minut. To przepiękne miejsce nazwę swą zawdzięcza oczywiście legendarnemu Królowi Arturowi, który podobno siedząc na owym wzgórzu przyglądał się przegranej bitwie swej armii z Piktami.
Widok na trasie prowadzącej do Arthur's Seat
Następnie udałam się do miejsca, które urzekło mnie najbardziej ze wszystkich, które zwiedziłam podczas całego pobytu w Szkocji. Malownicza dzielnica Dean Village, o której mowa, jest oazą spokoju w tym pełnym zgiełku mieście. Położona w dolinie rzeki Water of Leigh dawna osada często jest pomijana przez turystów. Kiedy do niej dotarłam, zastałam tam tylko dwie osoby. Sprawiło to, że dla mnie introwertyczki to miejsce stało się jeszcze bardziej atrakcyjne.
Dean Village
Kolejnym miejscem, które po prostu musiałam zobaczyć był pomnik słynnego niedźwiedzia Wojtka, którego, w gruncie rzeczy smutna historia, bardzo mnie zdumiła. W 1941 roku armia generała Andersa przygarnęła niespełna rocznego niedźwiadka, który towarzyszył im później na całym szlaku i brał nawet udział w bitwie o Monte Cassino. Więcej o jego niezwykłych przygodach można poczytać w książce "Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły Żołnież Armii Andersa" autorstwa Aileen Orr.
Jako miłośniczka morza, koniecznie musiałam udać się na plażę. Zależało mi na znalezieniu jak najbardziej naturalnego i "dzikiego" miejsca. Postanowiłam więc z góry odrzucić słynne, polecane przez wszystkie przewodniki Portabello Beach. Zamiast tego udałam się do miasteczka Gullane gdzie znajduje się piękna, piaszczysta plaża otoczona bujną trawą. Idealnie nadaje się na długie spacery. Można tam dotrzeć autobusem z Edynburga, co zajmuje około godziny.
Oprócz okolic Edynburgu bardzo zależało mi na zwiedzeniu bardziej odległych zakątków Szkocji, w tym oczywiście słynnych Highlands. Postanowiłam w tym celu skorzystać z usług jednego z tutejszych tour operatorów. Głównym celem tej wycieczki było oddalone o około 300 kilometrów Loch Ness, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Plan przedstawiony na stronie organizatora wygląda bardzo kusząco, ponieważ zawiera wiele pięknych miejsc jak np. The Trossachs National Park, Loch Lomond National Park, Glencoe, Cairngorms National Park. Nietrudno jednak sobie wyobrazić, że odwiedzając te wszystkie miejsca w zaledwie jeden dzień, niewiele tak naprawdę ujrzymy i w większości tylko mijamy te piękne destynacje. Zatrzymujemy się tylko przed kilkoma z nich na krótki odpoczynek, który oczywiście większość ludzi wykorzystuje na robienie zdjęć.
Tego typu wycieczki na pewno nie polecę nikomu, komu zależy na lepszym poznaniu tych miejsc, przyjrzeniu się im z bliska oraz marzącym o długich spacerach pośród tych cudów natury. Potrzeba na to znacznie więcej czasu, więc radziłabym zorganizowanie takiej wyprawy na własną rękę. Ja natomiast byłam bardzo zadowolona, ponieważ uwielbiam długą jazdę autobusem, samochodem czy pociągiem podczas której siedzę wygodnie owinięta kocem, podziwiając piękne widoki i kontemplując. Zależy to jednak również od nastroju, a ponieważ pogoda była bardzo niesprzyjająca i cały dzień padało, na nic więcej po prostu nie miałam ochoty. Ogromnie cieszę się również z tego, że miałam szczęście spotkać urocze Highland Cattle, które są wizytówką Szkocji. Zaskoczyły mnie swą łagodną i przyjazną naturą. Były bardzo otwarte na kontakt z ludźmi, łagodne i skore do pieszczot.
Ostatnim już miejscem w Szkocji, które bardzo mnie urzekło jest niewielka restauracja i kawiarnia "The Elephant House". Co sprawia, że jest ona tak wyjątkowa? To właśnie tutaj przed laty nie znana jeszcze nikomu samotna matka J.K. Rolling przesiadywała przelewając na papier niezwykłe przygody Harry'ego Pottera, nie wyobrażając sobie jak bardzo odmieni on wkrótce jej los. Lokal ten jest bardzo przytulny i wbrew temu czego się obawiałam, wcale nie jest przepełniony tłumami fanów serii książek o czarodzieju. Dostrzegłam natomiast wielu turystów, którzy jedynie fotografowali restaurację od zewnątrz.
Gorąco zachęcam jednak do spróbowania specjałów kuchni szkockiej w tym właśnie miejscu. To tutaj po raz pierwszy spróbowałam słynnego Haggis, Neeps and Tatties. Haggis to mieszanka owczych podrobów (wątroby, serca i płuc) oraz cebuli, mąki owsianej i przypraw. Wszystko to gotowane jest w owczym żołądku i podawane w naturalnym flaku. Neeps to puree z brukwi, a tatties to puree z ziemniaków. Nie brzmi to zbyt apetycznie i bardzo bałam się tego dania, ale z jakiegoś powodu bardzo chciałam go spróbować. Okazało się ono być zaskakująco smakowite!
Nie spodziewałam się również, że kolejna szkocka potrawa narodowa bardzo mnie rozczaruje. Uwielbiam zupę rybną, więc naprawdę bardzo nie mogłam się doczekać żeby spróbować Cullen Skink przyrządzanego z wędzonej ryby, którą najpierw smaży się na patelni, a potem gotuje w mleku. Zupa miała być syta i aromatyczna. Tę, której ja spróbowałam niestety nie mogę określić takimi przymiotnikami. Ciężko jednak stwierdzić czy nie była ona po prostu niewłaściwe zrobiona.
Ostatnią rzeczą nietypową dla kuchni szkockiej jest batonik Mars smażony w panierce, który można znaleźć w wielu barach Fish and Chips. Tym razem nie miałam żadnych złudzeń, że może być to coś smakowitego. Ciekawość ludzka nie ma jednak granic. Ten nietypowy przysmak był, co tu dużo mówić...okropny. Opisałabym go jako coś ekstremalnie słodkiego ociekającego tłuszczem. po dziś dzień mdli mnie nawet, gdy widzę w sklepie "surowego" Marsa.
Wracając do zadanego na wstępie pytania o to jak wypada Edynburg przy Londynie i czy mógłby być w moim odczuciu lepszym i ciekawszym miejscem do życia, odpowiadam: nie. Na pewno nie w moim przypadku. Wiem, że spędziłam tu zbyt mało czasu by pisać o tym jak się tu żyje, ale po prostu nie czuję tych wszystkich silnych emocji, które towarzyszyły mi spacerując po raz pierwszy po ulicach Londynu. To było jak miłość od pierwszego wejrzenia. W przypadku stolicy Szkocji nie mogę mówić nawet o zauroczeniu. Miasto jest ciekawe i ma wiele do zaoferowania. Widoczna na każdym kroku niesamowita historia i piękna przyroda na pewno czyni je wartym odwiedzenia. Nie stawiałabym go jednak na szczycie listy miejsc, które trzeba zobaczyć.























































